A jak Wam powiem, że te wszystkie złe rzeczy, które mi się przytrafiły wcześniej to nic? Opowiadałam Wam wielokrotnie, że od zawsze mam poczucie grania na jednym z wyższych poziomów trudności. Nie zrozumcie mnie źle – nie mam zamiaru odbierać niczego osobom, które z Waszej perspektywy mają gorzej. Na pewno mają. Wiele osób ma. Ja z ich perspektywy pewnie każdego dnia wygrywam na loterii. Po prostu mam poczucie, że życie mi dopierdala takimi małymi kuksańcami – dość mocnymi, ale nie na tyle, bym wpisała się do czołówki ludzi mających przejebane. Częstotliwość jest tak duża, że mam prawo mówić, iż mam ciężko. Każdy w sumie ma do tego prawo. Nikt natomiast nie ma prawa tego odbierać.
Ten blog jest tylko po to, aby moje palce mogły tańczyć po klawiaturze. Później po prostu czytam, czy nie odkleiłam się przy tym tak, że trzeba by zacząć to trochę cenzurować. Z reguły jednak jestem z siebie dumna. To jest właśnie ten przywilej małego bloga. Można kocopolić do tego stopnia, że masz pewność trafiania tylko do osób, które lubią to czytać. A jak przecierają oczy ze zdumienia lub otwierają usta z żenady, to przynajmniej są na tyle mili, że zamykają to w cholerę lub przynajmniej nie piszą nic niemiłego. A mogliby! Ale po co ja tu…? No właśnie.
Jak jesteś nie za bardzo w temacie, ale w sumie jesteś ciekawa, to polecam: Sposoby leczenia łuszczycy – moja historia
Diagnoza nr… pogubiłam się
Do mojej szalonej listy diagnoz doszło Łuszczycowe Zapalenie Stawów. Choć wiedząc, że choruję na łuszczycę, byłam świadoma zachorowania na w sumie najgorsze jej następstwo, to gdzieś to wyparłam. W dodatku ŁZS dopadło mnie w bardzo dobrym momencie mojego życia. Stało się to zaraz po tym, jak dowiedziałam się, że po mojej dziecięcej szpotawości kolan praktycznie nie ma śladu i dodatkowo nie muszę się zbytnio oszczędzać przy bieganiu mimo złamania kręgosłupa z przemieszczeniem w 2011. Schudłam i dość mocno progressowałam z bieganiem – jednej z niewielu aktywności, która przynosiła mi radość. I…BUUUM – pochoruj sobie jeszcze troszkę, przecież już jesteś ze stali!
Objawy są straszne, gdzie ból stawów jest chyba najmniejszym problemem.
Jak żyć z tym wszystkim?
To wszystko ulało mi się do tego stopnia, że moja jedyna odpowiedź brzmi – żyć, jakby nigdy nic. To się wydaje absurdalnie banalne. Jakbym przeczytała coś takiego zaraz po diagnozie, to bym powiedziała, że pisząca bloga laska jest szurnięta. Prawda jest jednak taka, że jak zaczynasz sobie wchodzić na łeb i analizować, to jest jeszcze gorzej. Siada na psychę i ciało.
Kolejnym problemem jest to, że jak lekarze widzą, jak bardzo się przejmujesz, to zazwyczaj nie traktują Cię poważnie. Mimo tego, że zawsze dość emocjonalnie opowiadałam o dolegliwościach, to wszystko miało totalne uzasadnienie, zwłaszcza że były to dolegliwości wyłącznie fizyczne. Nie, nie była to somatyzacja. Po tych kilku miesiącach bycia ignorowaną i poczucia, że jesteś zdana tylko na siebie, myślisz sobie – co będzie, to będzie. Nie cofniesz kijem Wisły, czy jakoś tak.
Życie zadaniowe
Teraz w sumie tylko odhaczam kolejne podpunkty. Zapisałam się na oddział reumatologiczny, na badania do oddziału reumatologicznego, na badania w celu ewentualnego wyjazdu do sanatorium. A poza tym staram się żyć w momentach, gdy się da i jednocześnie odpuszczać, gdy jest ciężko. Jest to o tyle trudne, że od 1,5 roku czekam na prywatną psychoterapię.
Tak, tak wyglądają kolejki dla osób z ADHD. To ma znaczenie, bo jeśli psychoterapeuta nie wie, z czym wiąże się to zaburzenie i jak z nim pracować, to moim zdaniem może więcej zaszkodzić niż pomóc. Poza tym nie kręcą mnie zbytnio psychodynamiczne tematy.
Wydaje mi się, że puenta jakaś jest. Do kiedyś tam.
Tutaj wyjaśniam, dlaczego moje najnowsze wpisy są tak dziwne i w sumie z pozoru nic nie wnoszą: Męczy mnie pisanie pod zasięgi i SEO